Legenda o Św. Hubercie
Dziś w gospodzie gwar. Wina i mięsa jest dość dla wszystkich. Łowy się udały i nikt nie będzie głodny. Ucztuje rycerstwo, paziowie i cały dwór. Do zamku jeszcze daleko, a po drodze wiele pustkowia: bagna, ugory i gęste lasy. Czas więc odpocząć i posilić się zanim złaja gończaków znów ruszy zwierza.
Czasy są trudne, bo wszędzie głód. Nikt nie wie, czy zasiane ziarno przyniesie w zamian choć trzy ziarenka. Czy chleba starczy do Wielkiej Nocy. Poza murami zamku świat zda się być dziki. Lud zamieszkujący lepianki i liche drewniaki, a zmagający się z nie ujarzmioną ziemią, życie ma ciężkie i pełne lęku. Aby zbiory się udały musi sprzyjać słońce, wiatr i deszcze - byle w porę i byle z umiarem. Nie wiadomo, skąd też może przyjść zaraza - widomy znak Kary Bożej. Lud więc czyni gusła, odczynia uroki, zaklina deszcz i czci duchy, które pono zamieszkują strumienie, wielkie drzewa i gęste bory.
Odysie ogiera na przesilenie wiosenne wkoło domostwa i pól oprowadzi - urodzaj jest zapewniony. Bo koń to wysłannik słońca, co życie daje. Dobrze też na jesień stado krów przez pole przepędzić, by dobrze rodziło na zaś. Albo też ofiarę z jelenia złożyć pod Drzewem Życia, by jego duch użyczył swej płodności ziemi. Trza też pamiętać o okruchach chleba dla mniejszych duchów, co w mchu się chowają i po kątach domostwa siedzą, żeby szkody nie czyniły.
Dziś jednak nikt nie myśli o strachu, a wszyscy choć utrudzeni, weselą się. Jeden tylko Hubert, paź królewski, małomówny jakiś. W zamyśleniu rozważa co mu dzień dzisiejszy przyniósł.
- Czy jest możliwy świat bez lęku - jak uczył wielebny Lambert? Jak to jest, że człowiek, który zdolny jest sięgnąć po świętość, zdolny jest także wojny czynić? Czy można żyć bez zabijania? Jaki sens ma ofiara? Nawet mistrz jego i nauczyciel męczeńską poniósł śmierć. Jaką więc drogę wybrać?
Pysznie jest uganiać się za zwierzyną, szczególnie, gdy ma się dobrego konia. Czuć prędkość i potęgę jego mocy, słyszeć granie ogonów, albo powalić celną strzałą wielkiego rogacza. Czuć się silnym jak tur i wzbudzać podziw u dam.
Ale od dziś Hubertowi brzmią w uszach słowa: "Dlaczego mnie ścigasz?".
Jakże to się stało, że nikt inny tego głosu nie usłyszał... A było to wtedy, gdy psy złapały trop i graniem oznajmiły ofiarę swej pogoni. Ruszyli wszyscy. Najpierw duktem szerokim, potem na oślep, żeby nie dać zwierzowi umknąć. Kto szybszy, przed siebie i dalej, dalej w las.
Nagle psy zgubiły trop. Zatrzymały się węsząc we wszystkich kierunkach. Chciały się rozbiec, ale trzask bieży przywołał je do porządku. Król ruszył pierwszy, dając znak reszcie. Wtedy Hubert dostrzegł małą ścieżkę, wąską i zarośniętą wysoką trawą. Szła w tym samym kierunku co główny trakt, a jednak była to inna droga, i właśnie tam ujrzał Hubert wyraźnie jasną sylwetkę jelenia. Chciał krzyknąć, ale powstrzymał się, by go nie spłoszyć. Skierował konia w tę stronę i podążył za nim ostrożnie. Raz po raz między zaroślami widział jasną plamę, pomykającą rączo przed nim. Psy przestały ujadać. Wyglądały na przestraszone, chciały się rozbiec i Hubert przez chwilę pomyślał, żeby zawrócić. Może to zły duch, licho jakieś w skórze białego jelenia chce go zwabić w gąszcz leśny i utopić bagnach? Może już nie wróci z tej pogoni? Ale takiego zwierza upolować, to jest coś. Dał ostrogą koniowi i ruszył galopem. Jeleń uskakiwał na boki, by zaraz znów się pokazać i dodać przed siebie ile sił. Był żywy i nie była to ułuda. Nagle, gdy ścieżka rozszerzyła się w słoneczną przestrzeń polanki leśnej, jeleń zatrzymał się i odwrócił gwałtownie. Koń aż przysiadł na zadzie, mocno drążąc ślady kopyt w miękkiej ziemi. Hubert sięgnął do kołczanu po strzałę, lecz oczy jego spotkały się ze spojrzeniem zwierzęcia. Było tak wyraziste i przenikliwe, aż wydawało mu się, że słyszy głos: "Dlaczego mnie ścigasz?".
Wtedy Hubert dostrzegł, że jeleń nie jest biały, lecz lśni, jakby cały utkany był ze światła, a między jego rogami wyraźnie błyszczy krzyż. Nie wiedział skąd ten głos dochodzi. Chwilę rozmawiali oczyma. Nagle jeleń bezszelestnie odwrócił się i zniknął za drzewami.
Było cicho, tylko krople porannego deszczu spadały z gałązki na gałązkę. Oniemiały odwrócił się i pchnął konia wolno w drogę powrotną. Przypomniał sobie, jak świątobliwy Lambert uczył go, by miał zawsze oczy i uszy otwarte na to, czego innym nie dane jest dostrzec.